Background Image
Table of Contents Table of Contents
Previous Page  10 / 112 Next Page
Basic version Information
Show Menu
Previous Page 10 / 112 Next Page
Page Background

ZDZISŁAW SOBIERAJSKI

Przedsiębiorca z wieloletnim stażem.

Pracuje z projektantami i przemysłem, tworząc

zespoły wdrożeniowe.

felieton

X

Sobierajski o designie

P

raktycznie w każdej

firmie dla której wdra-

żałem nowe produkty

znajdywałem dziesiątki

„wynalazków” ułatwia-

jących ludziom pracę.

Pan Kazimierz, znajomy ślusarz, stosuje na

określenie takich wynalazków brzmiący

z niemiecka termin „szajs patent”, inni na-

zywają to „prowizorkami”. Jeszcze inni nie

nazywają, ale z powodzeniem stosują. Pol-

skie przedsiębiorstwa, a zwłaszcza te małe,

są wylęgarnią innowacyjności procesowej

i technologicznej. Niestety, znacznie gorzej

jest z innowacyjnością ich produktów.

Najczęściej jesteśmy innowacyjnymi

odtwórcami cudzych projektów. Pracuje-

my jako podwykonawcy większych firm,

a szczytem naszych marzeń bywa zamó-

wienie od zagranicznego odbiorcy. Wtedy

używamy naszej wrodzonej kreatywności

do tego, by podnieść wydajność lub zbić

cenę, kusząc zleceniodawcę tańszą ofer-

tą. Niestety, konkurowanie niską ceną,

jest najlepszą receptą na kryzys. Przecież

najtańszy na rynku może być tylko je-

den. Ten, którego za kilka miesięcy już

nie będzie. Dlatego ci, którzy rozwijają

własne produkty i budują swoją markę,

zawsze starannie to projektują. Powszech-

nie spotykany sposób na nowe wzory to

naśladowanie zagranicznych produktów.

Fotografujemy na zagranicznych targach,

a zmodyfikowane kopie wykonujemy

u siebie. Niestety, zdobywanie nowych

rynków przy pomocy wzorów, które już

na nich są, niesie konieczność konkuro-

wania niską ceną. I paradoksalnie, znów

musimy być najtańsi.

Możemy też składać „oryginalne” pro-

dukty z gotowych podzespołów, masowo

produkowanych we Włoszech lub w Chi-

nach.Znielicznymiwyjątkami,takpowsta-

ją polskie fotele, krzesła, a nawet aparatura

elektoniczna. Dostępne podzespoły OEM,

są na całkiem dobrym poziomie technolo-

gicznym. Materiały i wzornictwo też są bez

zarzutu. Polskie montownie „markowych

produktów”, by tworzyć „własne autorskie”

wzory mają w czym wybierać. Te firmy

nie utrzymują działów rozwoju. Nie mają

know how, ale za to kupują podzespoły bez

konieczności ponoszenia nakładów na ba-

dania, projekty i wdrożenia. To jest sedno

ich konkurencyjności na rynku.

Na szczęście rośnie rzesza przedsię-

biorców, którzy przy pomocy własnych

skromnych środków opracowują nowe

wzory i konstrukcje. Oni wybierają dwie

drogi rozwoju swoich firm. Za „unijne”,

lub za swoje. O zbawiennym wpływie

finansowania unijnego na rozwój MŚP

napisano już dość peanów. Osobiście,

pracując przy wielu takich projektach,

zauważyłem kilka charakterystycznych

cech. Np. bezsensownie długie czasy

rozpatrywania wniosków i nieracjonalne

terminy wykonania wdrożeń, koniecz-

ność ogłaszania przetargów dla podwy-

konawców opartych o kryterium naj-

niższej ceny. Dyskomfortem jest z góry

zdefiniowany we wniosku zakres pracy,

którego nie można zmienić. Gdy w trak-

cie projektowania pozyskujemy nową

wiedzę często widzimy, że dla zachowa-

nia ekonomii procesu, należy zmienić

lub znacznie zmodyfikować wcześniejsze

założenia projektowe. Mamy wtedy na

nogach „unijne kajdany”, bo w procesie

realizowanym z unijnym dofinansowa-

niem już się tego zrobić nie da. Znam

wiele przypadków, które były mozolnie

kontynuowane tylko po to by rozliczyć

wniosek o dofinansowanie. Dla właścicie-

li firm, była to strata czasu i wyłożonych

własnych pieniędzy. Dlatego, chcąc efek-

tywnie inwestować, najlepiej jest wdrażać

za swoje. Dla mnie najbardziej intrygują-

ca jest właśnie ta grupa przedsiębiorców,

a właściwie ich znaczna część. Skrom-

ność środków inwestycyjnych konkuruje

u nich z wolnością decyzyjną. Objawia

się to popularnym syndromem Zosi Sa-

mosi. Przy dużej otwartości na zmianę,

oraz silnej determinacji do jej wdrożenia,

wszystko robią sami. Nawet, gdy zatrud-

nią dizajnera do projektowania, to wyrę-

czą go w procesie projektowym. Z moich

obserwacji wynika, że pokazywanie pal-

cem jak i co ma być zaprojektowane, au-

tomatycznie zwalnia dizajnera z myślenia

oraz odpowiedzialności za jakość i sukces

rynkowy produktu. Jednocześnie ten pro-

ceder, nigdy nie uczynił właściciela palca

dobrym projektantem. Na rynku znaj-

dziemy dużo kiepskich produktów, które

są kosztowną emanacją syndromu Zosi

Samosi. Ubocznym skutkiem tego pro-

cederu, jest powszechna, negatywna opi-

nia o „dizajnerach co tylko ładne szlacz-

ki projektują”. Oczami mojej wyobraźni

widzę, jak uzależnieni od syndromu Zosi

Samosi przedsiębiorcy nakazują swojemu

dentyście, jak ma borować i wstawiać im

koronki. Biznesowe Zosie Samosie rozpo-

znamy wtedy po uśmiechu.

A jak wyleczyć syndrom Zosi Samosi?

O tymw następnym felietonie.

d

Od 27 lat pracuję dla przedsiębiorców

wdrażających nowe produkty. Poznałemwielu

nietuzinkowych przedsiębiorców. Wiem, że nie

ma dwóch takich samych. Każdy z nich myśli

inaczej. Dla każdego istotne są inne wartości.

Każdy stosuje inne kryteria w procesie

decyzyjnym. Ale wszyscy mamy jedną cechę

wspólną. Jesteśmy niesłychanie zaradni.

SYNDROMIE ZOSI SAMOSI

O powszechnym

10

BIZNES meble.pl

[

styczeñ 2016