ZDZISŁAW SOBIERAJSKI
Przedsiębiorca z wieloletnim stażem.
Pracuje z projektantami i przemysłem, tworząc
zespoły wdrożeniowe.
felieton
X
Sobierajski o designie
P
raktycznie w każdej
firmie dla której wdra-
żałem nowe produkty
znajdywałem dziesiątki
„wynalazków” ułatwia-
jących ludziom pracę.
Pan Kazimierz, znajomy ślusarz, stosuje na
określenie takich wynalazków brzmiący
z niemiecka termin „szajs patent”, inni na-
zywają to „prowizorkami”. Jeszcze inni nie
nazywają, ale z powodzeniem stosują. Pol-
skie przedsiębiorstwa, a zwłaszcza te małe,
są wylęgarnią innowacyjności procesowej
i technologicznej. Niestety, znacznie gorzej
jest z innowacyjnością ich produktów.
Najczęściej jesteśmy innowacyjnymi
odtwórcami cudzych projektów. Pracuje-
my jako podwykonawcy większych firm,
a szczytem naszych marzeń bywa zamó-
wienie od zagranicznego odbiorcy. Wtedy
używamy naszej wrodzonej kreatywności
do tego, by podnieść wydajność lub zbić
cenę, kusząc zleceniodawcę tańszą ofer-
tą. Niestety, konkurowanie niską ceną,
jest najlepszą receptą na kryzys. Przecież
najtańszy na rynku może być tylko je-
den. Ten, którego za kilka miesięcy już
nie będzie. Dlatego ci, którzy rozwijają
własne produkty i budują swoją markę,
zawsze starannie to projektują. Powszech-
nie spotykany sposób na nowe wzory to
naśladowanie zagranicznych produktów.
Fotografujemy na zagranicznych targach,
a zmodyfikowane kopie wykonujemy
u siebie. Niestety, zdobywanie nowych
rynków przy pomocy wzorów, które już
na nich są, niesie konieczność konkuro-
wania niską ceną. I paradoksalnie, znów
musimy być najtańsi.
Możemy też składać „oryginalne” pro-
dukty z gotowych podzespołów, masowo
produkowanych we Włoszech lub w Chi-
nach.Znielicznymiwyjątkami,takpowsta-
ją polskie fotele, krzesła, a nawet aparatura
elektoniczna. Dostępne podzespoły OEM,
są na całkiem dobrym poziomie technolo-
gicznym. Materiały i wzornictwo też są bez
zarzutu. Polskie montownie „markowych
produktów”, by tworzyć „własne autorskie”
wzory mają w czym wybierać. Te firmy
nie utrzymują działów rozwoju. Nie mają
know how, ale za to kupują podzespoły bez
konieczności ponoszenia nakładów na ba-
dania, projekty i wdrożenia. To jest sedno
ich konkurencyjności na rynku.
Na szczęście rośnie rzesza przedsię-
biorców, którzy przy pomocy własnych
skromnych środków opracowują nowe
wzory i konstrukcje. Oni wybierają dwie
drogi rozwoju swoich firm. Za „unijne”,
lub za swoje. O zbawiennym wpływie
finansowania unijnego na rozwój MŚP
napisano już dość peanów. Osobiście,
pracując przy wielu takich projektach,
zauważyłem kilka charakterystycznych
cech. Np. bezsensownie długie czasy
rozpatrywania wniosków i nieracjonalne
terminy wykonania wdrożeń, koniecz-
ność ogłaszania przetargów dla podwy-
konawców opartych o kryterium naj-
niższej ceny. Dyskomfortem jest z góry
zdefiniowany we wniosku zakres pracy,
którego nie można zmienić. Gdy w trak-
cie projektowania pozyskujemy nową
wiedzę często widzimy, że dla zachowa-
nia ekonomii procesu, należy zmienić
lub znacznie zmodyfikować wcześniejsze
założenia projektowe. Mamy wtedy na
nogach „unijne kajdany”, bo w procesie
realizowanym z unijnym dofinansowa-
niem już się tego zrobić nie da. Znam
wiele przypadków, które były mozolnie
kontynuowane tylko po to by rozliczyć
wniosek o dofinansowanie. Dla właścicie-
li firm, była to strata czasu i wyłożonych
własnych pieniędzy. Dlatego, chcąc efek-
tywnie inwestować, najlepiej jest wdrażać
za swoje. Dla mnie najbardziej intrygują-
ca jest właśnie ta grupa przedsiębiorców,
a właściwie ich znaczna część. Skrom-
ność środków inwestycyjnych konkuruje
u nich z wolnością decyzyjną. Objawia
się to popularnym syndromem Zosi Sa-
mosi. Przy dużej otwartości na zmianę,
oraz silnej determinacji do jej wdrożenia,
wszystko robią sami. Nawet, gdy zatrud-
nią dizajnera do projektowania, to wyrę-
czą go w procesie projektowym. Z moich
obserwacji wynika, że pokazywanie pal-
cem jak i co ma być zaprojektowane, au-
tomatycznie zwalnia dizajnera z myślenia
oraz odpowiedzialności za jakość i sukces
rynkowy produktu. Jednocześnie ten pro-
ceder, nigdy nie uczynił właściciela palca
dobrym projektantem. Na rynku znaj-
dziemy dużo kiepskich produktów, które
są kosztowną emanacją syndromu Zosi
Samosi. Ubocznym skutkiem tego pro-
cederu, jest powszechna, negatywna opi-
nia o „dizajnerach co tylko ładne szlacz-
ki projektują”. Oczami mojej wyobraźni
widzę, jak uzależnieni od syndromu Zosi
Samosi przedsiębiorcy nakazują swojemu
dentyście, jak ma borować i wstawiać im
koronki. Biznesowe Zosie Samosie rozpo-
znamy wtedy po uśmiechu.
A jak wyleczyć syndrom Zosi Samosi?
O tymw następnym felietonie.
d
Od 27 lat pracuję dla przedsiębiorców
wdrażających nowe produkty. Poznałemwielu
nietuzinkowych przedsiębiorców. Wiem, że nie
ma dwóch takich samych. Każdy z nich myśli
inaczej. Dla każdego istotne są inne wartości.
Każdy stosuje inne kryteria w procesie
decyzyjnym. Ale wszyscy mamy jedną cechę
wspólną. Jesteśmy niesłychanie zaradni.
SYNDROMIE ZOSI SAMOSI
O powszechnym
10
BIZNES meble.pl
[
styczeñ 2016